Funeris usiadł na swoim siodle zdjętym z Yody i wyciągnął ręce w stronę pełgającego już ogniska. Dorzucił drewna, przegarnął żar i rozprostował plecy. Wtulona w niego Wieczorek dodawała otuchy. Niebo przemykające nad ich głowami ciemniało z każdą chwilą, słońce chyliło się ku zachodowi, swojej naturalnej kryjówce. Wielka gwiazda oddalona od nich o niezmierzoną ilość kilometrów ustępowała powoli miejsca dwóm księżycom. Jeden stał w nowiu, drugi był widoczny w połowie. Funeris próbował sobie przypomnieć jak się nazywa ten stan przejściowy między nowiem a pełnią, ale nie potrafił. Ostatnio jego pamięć szwankowała, jakby czymś blokowana. Wiedział, że znał pewne fakty, pamiętał różne szczegóły, ale jakby nie potrafił dotrzeć do odpowiedniej szuflady w tej starej i obszernej komodzie zwanej pamięcią. Potrząsnął tylko głową, jakby strzepywał coś z czupryny. Popatrzył się po wszystkich zebranych, analizując ich postawę i zadowolenie. Dopiero co zaczęli wyprawę, a Lucas już wydaje się wyobcowany, może nawet czymś przygnębiony. Evening, chyba jedyna normalna w towarzystwie, utrzymywała ich wszystkich przy uśmiechu. Derekowi mijała już pierwsza godzina warty, gdy dołączył do niego paladyn Monte. Mieli siedzieć na wzgórzu po cztery godziny, każdy patrzący w inną stronę świata i obejmujący łącznie całą okolicę swoim wzrokiem. Przesunięcie się pierwszej warty miało nie dopuścić do sytuacji, że obydwoje będą schodzić z posterunku w tym samym momencie.
- To nie do końca tak, że aniołem zostaje każdy po pewnym czasie, Wieczorku. Faktycznie należy ukończyć pewien etap szkolenia, ale jednak to nie jest jedyne wymaganie. Nawet z samą Patricią Zartat miał przez chwilę problem, gdy byliśmy razem w Niebiańskiej Przystani...