Pech chciał, że jeden z pracowników nie był przystosowany do pracy fizycznej. Bogowie jedynie wiedzą, co go tutaj popchnęło, dlaczego przyszedł w to miejsce, szukając zarobku. Powinien pisać te swoje wiersze, wykładać na uniwersytecie, czy co ona tam zazwyczaj robi. Na pewno nie brać do ręki siekiery i przyłożyć sobie nią prosto w piszczel. Ciężki kawałek żelastwa uderzył z rozdzierającym wrzaskiem w kość, łamiąc ją bodajże w dwóch miejscach. Rana od razu trysnęła krwią, kawałki gnatów wyszły na wierzch, a człowiek, jak na złość, nie chciał zemdleć. Darł się wniebogłosy, nie pozwalając nawet do siebie podejść. Jeden z orków rąbnął go na szczęście pięścią w skroń, ogłuszając i odprowadzając gdzieś dalej, gdzie będzie szansa na jakieś pierwsze opatrzenie rany. Akrobatą już nie zostanie...
Tymczasem Aeger rąbał dalej. Zmęczenie dawało się we znaki, toteż coraz częściej zdarzało mu się robić sobie jakąś przerwę. Dojadł chleb do końca, popijając wodą i zagryzając resztką sera. Kiełbasa zniknęła po powrocie z rozładunku, dawno już trawiąc się w jego trzewiach. Jego lewy łokieć odezwał się też tępym, mdłym bólem, przypominając mu o dawnym złamaniu i niedawnym poważnym stłuczeniu. Używał jednak przede wszystkim prawej ręki, nią wyprowadzając zamachy, nią podrywając większość ciężaru. Praca szła w miarę sprawnie.