Wstałeś i analizując fakty, niezwykle szybko oceniłeś sytuację w której się znalazłeś - byłeś w dupie. Czarnej niczym bezksiężycowa noc w jaskini pełnej czarnej rudy. Masakra.
Ale po kolei, cela w której się znajdowałeś była pomieszczeniem o wymiarach dwa na trzy metry. Nie był to więc żaden wyznacznik luksusu, ale przynajmniej kładąc się na ziemi mogłeś wyprostować nogi. A co do ziemi... Jak już wspomniano czysta to ona nie była. Kał, brud, kał, brud i jeszcze trochę gnijącej słomy, której niewielki stosik leżał w kącie służąc zapewne za posłanie. Pod tym wszystkim dostrzegłeś kamienie, dopasowane do siebie z wielką kamieniarską precyzją, a więc piwnica czy tam loch był podmurowywany.
Jedynym otworem wychodzącym z celi były drzwi, chociaż lepiej byłoby powiedzieć krata. Stalowa skuwana na zimno rama z 4 centymetrowych płaskowników siedziała twardo na wbitych w ścianę zawiasach przewiercanych i zabezpieczanych skuwanymi sztabami, tak by nikt zdolny nie pomyślał o jej podważeniu. Skobel znajdujący się oczywiście z drugiej strony zabezpieczono grubą mosiężną kłódką, ważącą pewnie z dobre pół kilograma. Korytarz po drugiej stronie był już bardziej schludny. Co prawda tu i ówdzie walały się jakieś deski, szmaty i kawałki metalowych prętów, ale podłoga wyglądała już na zamiecioną. Jedynym źródłem światła były migotliwe pochodnie, których niestety nie było Ci dane zobaczyć.
Słyszałeś też przytłumione śmiechy i rozmowy dobiegające jakby zza ściany po prawej. W jednym z nich odkryłeś swojego oprawcę. Tego, grubego, który zatrzymał Cię przed domem.