Podróż, wbrew wszelkim pozorom, przebiegła szybko i spokojnie. Trudno się tego spodziewać w górach, ale widocznie do Lucasa (i Grzybka, rzecz jasna) uśmiechnęło się szczęście. Albo Zartat uznał, że najwyższybko czas przestać robić sobie jaja ze swojego prawie najlepszego sługi i zająć się czymś pożytecznym. Na przykład wysłuchanie modlitw i nie opowiadaniem na nie. W każdym razie po jakimś niesprecyzowanym czasie dotarli do celu. Minęli dwie duże skały i w niewielkiej.dolinie dostrzegli kilka domów, otoczonych palisadę. Brama była otwarta, wokół palisady, na trawie.spacerował owce, pilnowanie przez kilku ludzi.
- To tutaj! - zawołał Grzybek. - Tutaj mieszkam z tatką, mamą i rodzeństwem. Znajdżmy tatkę, on pewnie chce z panem porozmawiać - zaproponował. I ruszyli do maleńkiej osady. Ludzie pilnujący owce spoglądali na wędrującego rycerza z uwagą. Pod palisadę na ławce siedziało kilku dziadów. Oni z kolei patrzyli na przybyszów z najwyższym spokojem i dostojnością godną wysokich kapłanów Zartata. Jak to tylko mogą starzy ludzie w takich miejscach. W sumie należał im się pewien szacunek, że aż tyle lat tu przetrwali.
Grzybek pokierował Lucasa do osady. Witał ludzi kiwnęciami głowy i też słownie. Potem zaprowadził rycerza do swojego domu. Był całkiem spory, jakby jego ojciec był tutaj kimś nieco ważniejszym. Weszli do środka.
- Kogo tam nies... Grzybek! - zawołał mężczyzna w izbie. Siedział za stołem i jadł pierogi. Natychmiast wstał i podszedł do syna.
- Widzę, że sobie prowadziłeś. - zerknął na rycerza. - Witamy w naszej skromnej osadzie, szlachetnego pana - zwrócił się do Lucasa. Jego sposób wysławiania się był inny niż Grzybka. Chyba nie mieszkał tutaj całe życie.
- Nazywam się Ptasznik i jestem tutaj jakby sołtysem - przedstawił się. - Heh, nawet nie wiem jak nazwać te funkcję w tej małej społeczności. Zakładam, że Grzybek wyjaśnił sprawę? - zapytał.