Radowit powoli i nieskrywaną obawą ściągnął z pleców łuk. Z kołczana przy pasie wyjął jedną żelazną strzałę i nałożył ją na cięciwę, by mieć jak najwięcej czasu na oddanie ewentualnego strzału. Nie chciał jednak zabijać tych zwierząt, bo niby dlaczego? Nic mu nie zrobiły, nie zaatakowały, ani nie groziły atakiem. On im też jeszcze nic nie zrobił, więc chciał, by tak pozostało. Był dziecięciem lasu, przyszłym wojownikiem Ventepii. Poprzysiągł przed jej posągiem obronę puszczy, nie eksterminowanie jej mieszkańców.
- Psst... - spróbował delikatnie zwrócić uwagę gremlina. - Obejdźmy ich. Nie muszą ginąć. My zresztą też nie.