Słysząc wołanie strażnika o wciąż żyjącym Zanteshu, porzuciłem swą obserwację dachów i szybko przyskoczyłem do niego. Jakieś podstawy pierwszej pomocy znałem, a do tego ostatnio je ćwiczyłem na rannych bękartach. No ale jak zwykle brakowało czegoś do dezynfekcji rany, oraz znieczulenia dokto.... pacjenta!
Szybko rzuciłem okiem po czym powiedziałem do jednego ze strażników:
-Potrzebuje na szybkości rozgrzany do czerwoności sztylet, tylko ja najwęższy! I przy okazji zawołajcie medyka z prawdziwego zdarzenia.
Po czym zacząłem uciskać ranę, aby jak najmniej krwawiła. Póki nie miałem sztyletu nie miałem nawet po co wyciągać bełtu, tylko bym otworzył ranę i wzmocnił krwawienie. A do tego istniało ryzyko że jakiś ważny organ został uszkodzony i może dojść do obfitego krwawienia wewnętrznego..