Dobyta ze świstem klinga zamigotała w delikatnym świetle lasu, mauren momentalnie odskoczył do tyłu, gałązki leżące na ściółce złamały się z trzaskiem. Zacisnął dłonie na rękojeści, natarł wściekle, zadźwięczały skrzyżowane ostrza, mauren musiał już wirować w piruecie, unikając pchnięcia sztyletem, poszedł bokiem, tnąc od dołu, przeciwnik zasłonił się rozpaczliwie. Samir gładko odciął ponad połowę miecza oponenta, doskonałej jakości stal przeszła przez mosiądz jak przez masło. Wyszczerzył się odruchowo, szedł dalej, odskoczył w bok, unikając kolejnego, zdradliwego sztychu i ciął znad ramienia, prosto w nadgarstek, odrąbana dłoń opadła na ziemię, wlokąc za sobą warkocz krwi. W zaciśniętych palcach ciągle tkwił sztylet. Upojony krwią urodzony morderca już był przy nim, szerokim cięciem w brzuch otworzył szeroką ranę, wypuszczając jelita. ÂŚmiertelnie okaleczony bandzior padł na kolana, kikiut rany krwawił obficie, drugą ręką próbował zatrzymać wypływające wnętrzności. Mauren spokojnym ruchem odchylił jego głowę, po czym wbił ostrze katany prosto w gardło.
Gdy już bandyta był martwy, Samir podszedł do ostatniego bandyty, leżącego na ziemi z bełtem w brzuchu. Zabójca nie wiedział, ile dokładnie może pożyć, dlatego dla pewności przeciął mu gardło. Wyszarpnął z rany bełt, sprawdzając, czy nadaje się jeszcze do użytku, znalazł kuszę, po czym zabrał się za przeszukiwanie ciał i zaciąganie ich w krzaki, by ściągnąć je z widocznej ścieżki.