Faye prychnęła słysząc słowa zachęty starego żołnierza. Nikt nigdy nie zwracał się do niej w tak prostacki sposób i wolałaby by tak pozostało. Mocniej uchwyciła rękojeść sztyletu i odwróciła głowę w stronę wilka toczącego pianę z pyska. Był to odrażający widok. Kiedyś doświadczyła podobnego, kiedy jeden z psów w jej posiadłości zaczął dziczeć i zachowywać się w identyczny sposób. Leon zaprowadził go na tyły willi i tam strzelił mu w głowę z muszkietu. Mała zapłakana Faye przyglądała się temu z wysokości jednego z balkonów.
Do tej pory nigdy nie stanęła bezpośrednio przed śmiertelnym zagrożeniem. Czasami nie wierzyła w to, że ktoś mógłby pozbawić ją życia. Tkwiła w tej iluzji nieśmiertelności, która jest częstą przypadłością pośród młodych ludzi. Owszem, byli tacy, którzy szukając zemsty na jej ojcu ścigali ją po całym kontynencie, chcąc pozbawić jej głowy i dać ją w prezencie bolejącemu rodzicowi. Do tej pory udawało się jej jednak uchodzić cało z każdej opresji... Nie bez poświęcenia wiernych jej służących.
W ślepiach wilka było coś niepokojącego. W ich odbiciu mogła dostrzec przerażająco realne sceny ze swojej przeszłości. W czerni i bieli widziała smutną twarz Leona, gdy kazał jej uciekać. Przypomniała sobie jak jeden z kamerdynerów zasłonił ją własnym ciałem przed morderczym cięciem miecza. Raz jeszcze mogła poczuć ciepło jego krwi na swoim bladym policzku. Z zamyślenia i wewnętrznej retrospekcji wybudził ją dźwięk kłapiących złowieszczo szczęk. Wilk ruszył się powoli z miejsca. ÂŚlina skapywała z jego pyska prosto na ubity piach zagrody. Faye chwyciła sztylet drugą dłonią i wyciągnęła go przed siebie w obronnej postawie. Drżała. Drapieżnik już wyczuwał jej słabość. Zdradzały ją wydzieliny produkowane przez najróżniejsze gruczoły jej organizmu, które doskonały węch wilka wyłapywał bez kłopotu. Cofnęła się o jeden niepewny krok. Drapieżnik ruszył do szarży. Wybił się z tylnych łap i skoczył prosto na nią. Rzuciła się instynktownie do tyłu, ale wilk zdołał jej dosięgnąć. Obaliłby ją na ziemię i rozszarpał jej szyjne arterie, gdyby w zachowawczym odruchu nie zdzieliła go łokciem w pysk. Tym samym udało jej się trochę zdezorientować bestię, tak że padając na ziemię znalazła się tuż pod jej brzuchem. Na przedarmionach miała ślady płytkich zadrapań od pazurów.
- Niee! - wrzasnęła, chlipiąc rzewnymi łzami. Uniosła dłoń ze sztyletem w górę i i pchnęła nim prosto w podbrzusze wilka. Krew chlusnęła na jej twarz i koszulę, posoka zmieszała się ze łzami i potem, spływając po jej bladych, pięknie uwydatnionych kościach policzkowych. ÂŁkała zadając cios za ciosem, sztylet wchodził w tkankę wilka z cichym mlaskiem rozbryzgując wokół krew. Była już cała w niej utytłana, a z głębszych ran wypadały na nią pokiereszowane wnętrzności drapieżnika. Nawet, kiedy był już martwy, uporczywie i sukcesywnie, jednym mechanicznym ruchem zadawała ten sam cios. Ciężar bestii przygniótł ją do ziemi, poczuła przykry smród jej rozoranych organów wewnętrznych. Wciąż jednak, bezustannie zadawała rytmiczne ciosy, jak bezbronna dziewczynka, która nie może obudzić się z koszmaru. Szlochała tak długo, aż opadła z sił i zorientowała się, że wilk jest już martwy. Zdruzgotana wygrzebała się spod resztek pokiereszowanych zwłok i dygocząc wstała. Całym jej ciałem wstrząsały silne dreszcze. Wyglądała makabrycznie w koszuli przesiąkniętej krwią i jej szkarłatnym kolorem, z fragmentami tkanki i organów wilka rozsmarowanymi na klatce piersiowej, z twarzą skąpaną w ciemnoczerwonej posoce i tymi wybałuszonymi w przerażeniu, absurdalnie niebieskimi oczami. Zupełnie jak ofiara krwawej łaźni. Na ten jeden moment stała się kruchą, biedną istotką, wodzącą dookoła przerażonym, nieśmiałym wzrokiem.Objęła się drżącymi dłońmi za ramiona i zaczęła powoli kołysać kojąco swoim ciałem.
- L-Leon...? - wydusiła łamiącym się głosem, obracając spojrzenie niewidzących oczu na Respeva. Nikt nie mógł być świadkiem jej załamania, nawet on. Resztkami siły woli doprowadziła się do porządku. Przyjęła najgodniejszą postawę na jaką ją było stać, na twarz przywołała ten zwyczajowy obojętny wyraz, który rezerwowała dla wszystkisch szaraczków. Drżenia dłoni i reszty ciała nie zdołała jednak opanować. Podobnie jak zachrypniętego od płaczu, łamiącego się jeszcze głosu, którym wypowiedziała ten rozkaz:
- Przygotuj mi kąpiel. Natychmiast. - ona, Faye Reena Valentine nie mogła sobie pozwolić na chwilę słabości, nawet w takich okolicznościach.
wilk kaput