Autor Wątek: Dojrzewanie [wątek fabularny]  (Przeczytany 1355 razy)

Description:

0 użytkowników i 1 Gość przegląda ten wątek.

Offline Funeris Venatio

  • Arystokrata
  • ***
  • Wiadomości: 8062
  • Reputacja: 8788
  • Płeć: Mężczyzna
  • Im więcej wiem, tym więcej wiem, że nic nie wiem.
    • Karta postaci

Dojrzewanie [wątek fabularny]
« dnia: 11 Lipiec 2014, 10:55:42 »
Dzień był na domiar przyjemny. Słońce nie stało jeszcze w zenicie, zostawiając swoje życiodajne i niszczycielskie promienie, by jeszcze nabrały mocy, już niedługo, już za chwilę. Temperatura pokazywana na tych dziwnych alchemicznych przyrządach poustawianych w mieście wskazywała, że skala pokrywa się w jakichś dwudziestu paru stopniach. Oznaczało to ni mniej, ni więcej, że było umiarkowanie, czyli błogo i przyjemnie. Ani za ciepło, ani za zimno, chociaż niektórzy twierdzili, że było wręcz zbyt umiarkowanie; mogło lunąć deszczem, bo pola powysychane i trawa zaraz zacznie żółknąć, albo wręcz przeciwnie - powinno dogrzać jeszcze mocniej, bo to w końcu taka pora roku i teraz powinniśmy się piec jak w, nie przymierzając, piecu. Istotom takim jak ludzie, elfy, czy krasnoludy nigdy nie da się dogodzić. Po prostu jest to niewykonalne. Nawet orzeźwiający, minimalnie wiejący wietrzyk ze wschodu niektórym przeszkadzał, tym co bardziej zrzędliwym. Czyli... wszystkim praktycznie.

Dzielnica mieszkalna na podgrodziu skąpana była w cieniu murów miasta i samych budynków, ciasno do siebie poprzyklejanych. Jedynie malutkie placyki i skwerki przebijające się gdzieniegdzie skąpane były w słońcu. Baby prały i plotkowały, obgadując wszystko i wszystkich, jak to mają w zwyczaju; dzieciaki ganiały się między domami, wskakując nierzadko na murki i dalej na słabowite dachy, balansując na krawędzi kalectwa. Oczywiście żadnemu nic się nigdy nie stało, kończyło się to na kilku stłuczeniach, paru siniakach i ogromnej ilości klapsów od rozdrażnionej matki, czy babki, która akurat się szkrabem miała opiekować. Mężczyzn było widać niewielu, głównie starszych. Stali zawsze gdzieś z boku, przy jakiejś ławce, pykając z marnych fajek i rozprawiając na tematy około filozoficzne. Jedynym młodszym przedstawicielem płci przystojnej, zwanej potocznie brzydką, był dobrze zbudowany i całkiem porządnie wyglądający jegomość, który przechadzał się uliczkami w stronę wyjścia z dzielnicy mieszkalnej usytuowanej na podgrodziu miasta Efehidon. Człowiek odziany był w srebrną zbroję wykonaną przez najlepszych kowali; napierśnik lśnił w słońcu, podniesiona przyłbica odsłaniała twarz z dwudniowym zarostem, a podkute metalem buty chrzęściły o wybrukowany kawałek dróżki. Spod pancerza, w postaci tuniki i przeszywanicy, wystawały czerwono-złote barwy rodu Venatio. Młodego, świeżo mianowanego rodu szlacheckiego, którego jedynym przedstawicielem był jak dotąd Funeris, zwany Poetą, paladyn i marszałek Bractwa ÂŚwitu. Na jego plecach przytroczona była tarcza z wymalowaną chorągwią złotą kościelną na polu czerwonym, Radwanem zwana. U pasa, w obciągniętej jaszczurem pochwie, spoczywał dumnie miecz wykonany z najprawdziwszej czarnej rudy, jednoręczny i zabójczy Neltharion, warty więcej niż kilka domostw w tym miejscu. Teoretycznie łakomy kąsek dla złodziei, lecz nikt się nie ważył. Widocznie umieli liczyć siły na zamiary. Całość aury potęgował fakt, że krok w krok obok wojownika zakonnego podążał jego wierny kompan, Thesaurus. Pies był przedstawicielem gatunku taru, krewnym zwykłego psa domowego, lecz zdecydowanie większym i dostojniejszym. Sięgał Poecie poniżej pasa, lecz był niemalże tak długi, jak człowiek wysoki. Jego biało-czarna sierść lśniła zdrowiem. Zwierzę poruszało cały czas spiczastymi uszami, lustrując okolicę i wyławiając każdy dźwięk, będąc już przyzwyczajonym do miejskiego zgiełku.
Minęli bramę Powroźniczą, nadchodząc z północy. Dwóch strażników stojących niezbyt prężnie zobaczywszy pana na gminie Afers wyprostowało się prężnie, witając paladyna skinięciem głów. Funeris odpowiedział miło, by niezatrzymywany ruszyć dalej. Andrzej zwany Moczymordą i Gienek, na którego wołano Kulawiec, odetchnęli, spojrzeli po sobie i wrócili do nicnierobienia. Na powrót zasiedli na przyniesionych niewielkich stołkach w nadziei, że podsetnik nie wyjdzie z kordegardy i ich nie opieprzy. Strażnik na służbie ma stać niewzruszenie, nie zbijać bąki oparty o halabardę. Tymczasem człowiek ze swoim podopiecznym szli dalej, opuszczając miasto. Funeris wiedział, że tego konkretnego dnia i o tej konkretnej godzinie z miasta wyruszał konwój rycerzy z Bractwa ÂŚwitu. Kompleks zakonny był w sporej mierze samowystarczalny, bazując na przylegających do niego wioskach, lecz niektóre towary można było dostać tylko tutaj, w stolicy Valfden. Jednym z tych towarów byli rekruci. ÂŚwieża brać, która dopiero miała poznać, co to znaczy być prawdziwym mężczyzną. Bronić słabszych i niewinnych, głęboko wierzyć i pokazywać, że nie są to tylko czcze przechwałki. Mieli stać się obrońcami królestwa i strażnikami światłości, a nie rzezimieszkami na polnych drogach. Gdy Poeta podchodził do wyruszającego konwoju, wszyscy rycerze zasalutowali mu sprężyście. Co bardziej rozumni rekruci poszli w ich ślady. Wszyscy przyglądali się z ciekawością temu, który podszedł. Przez ich głowy przemykały myśli kim też może być ten człowiek, przy którym wiernie na zadzie przysiadło taru. Nikt go nie poznał, bo i czemu? Następny rycerz Bractwa, którego widzieli tego konkretnego dnia. Ot, jakaś tam postać, lecz wyżej położona w hierarchii, gdyż wszyscy prężyli się przed nią i odpowiadali na każde zapytanie. Funeris podszedł do wozu, na której siedziała trójka młodych mężczyzn. Chłopców jeszcze, jak zdążył się od razu zmitygować paladyn. Jeden miał pod nosem dziewiczy wąsik, może raz golony, może jeszcze w ogóle, wątłe ramiona, lecz jakiś zalążek inteligencji w oku. Może nada się na kogoś od myślenia, niekoniecznie rąbanie młotem, czy siekania mieczem. Drugi z nowych był już zdecydowanie lepiej zbudowany, lecz posiadał w oczach coś bardzo nieprzyjemnego, co sprawiało, że nie powierzyło by się mu na przechowanie nawet złamanej grzywny, a już na pewno nie przedstawiłoby mu się swojej ukochanej siostry. Zawadiaka jakich pełno, nieużywający zbyt często głowy do myślenia. Po rynsztokach takich pełno. Trzecim rekrutem był krasnolud, w sile wieku, o mocnym spojrzeniu i przeświadczeniu o swojej zaradności. Od tego jegomościa czuło się, że wie po co siedzi na tym wozie. Funeris spojrzał mu w oczy, mężczyzna odpowiedział tym samym i niemalże jednocześnie, jakby się wcześniej umówili, obydwaj uśmiechnęli się nieznacznie kącikiem ust i kiwnęli sobie głowami w geście zrozumienia. Krasnolud wyciągnął przed siebie prawicę, którą Funeris uścisnął mocno. Tamten miał zacisk jak szczęki sambira, lecz i człowiek nie należał do wątłych przedstawicieli swojego gatunku.
- Witamy w Bractwie ÂŚwitu. – Po tych słowach Poeta oddalił się, zostawiając całą trójkę samych. Nie oglądał się za siebie, niewiele go to już obchodziło. Podszedł do swojego przyjaciela Bethrezena i wziął od niego lejce. Włożył stopę w strzemię i rozsiadł się wygodnie na siodle. Poklepał jabłkowitą klacz po szyi.
- Jak nowi? – zagaił Bethrezen, wskazując głową w wiadomą stronę.
- Powiem Ci szczerze, przyjacielu, że ten krasnal mi się podoba. Mam nadzieję, że nie odbije mu kiedyś i nie skoczy z muru obronnego w środku jakiejś poważnej akcji. – Jak na komendę obydwoje ryknęli gromkim śmiechem, nawiązując do znanej każdemu zakonnikowi sytuacji z bratem Kharimem, który skończył swój żywot w tragicznych okolicznościach. Jego śmieć była wielką stratą dla zakonu braci, lecz kuriozum całej sprawy było tak wielkie, że urosło wśród rycerzy do pewnego rodzaju żartu, który czasem sobie opowiadano.

Chwilę później byli już na trasie. Funeris bujał się rytmicznie w kulbace, słuchając szumu wiatru i zgrzytu kół i osi jadących wozów. Do samego Bractwa ÂŚwitu jechało się ze stolicy jakieś pół dnia, więc umiarkowanym popołudniem widzieli już budowle obronne strzegące łaski Zartata na tym świecie. Kaplice, stajnie, biblioteki, dormitoria, kapitularze, warsztaty i wiele, wiele więcej. Thesaurus całą niemalże drogę szedł tuż obok swojego pana, na krótkie momenty wybiegając gdzieś do przodu, sprawdzając tereny, czy bawiąc się z napotkanymi zwierzętami. Parę razy niemiłosiernie obszczekały go psy, raz on obszczekał je.  Podróż mijała z wolna, płynąć powoli niczym uśpiona rzeka. Wreszcie, gdy do pierwszej bramy zostało już tylko kilka kilometrów, a karawana jechała lasem, Funeris zsiadł z konia, przywiązał go do jednego z wozów i ruszył ze swoim podopiecznym między drzewa. Nikt się nie pytał o powody, każdy mniej więcej je poznał. Thesaurus właśnie wchodził w dorosłość, będąc już oficjalnie dorosłym taru. Poeta często chodził z nim na polowania, wprawiając go i wyostrzając jego zwierzęce zmysły. Tym razem poszli na zające.
Odnaleźli pierwszy trop już po kilkunastu minutach. Pies zwęszył ślad kicającego futrzaka przypadkiem, gdy ganiał jakąś wiewiórkę, która przemykała nisko między drzewami. Momentalnie podchwycił trop, zaczął węszyć i skierował się w odpowiednią stronę. Szczeknął raz do paladyna, by ten podążał za nim. Człowiek nie zastanawiając się wiele ruszył w ślad za swoim wiernym towarzyszem, rozgarniając gałęzie. Sam nie był wytrawnym i cichym łowcą, więc robił sporo hałasu. ÂŁamał gałązki, roztrącał kopce i zostawiał mnóstwo śladów. Do tego szedł w pełnej zbroi, chrzęszcząc i podzwaniając blachami. Taru oddaliło się więc na kilkadziesiąt metrów, będąc na zasięg wzroku. Coraz bardziej ochoczo machało ogonem, czując, że już niedaleko. Nagle Thesaurus zatrzymał się, więc to samo uczynił człowiek. Pies rozejrzał się uważnie, spiął mięśnie i wyprostował ogon. Widział swój cel. Niewielkiego zająca, chociaż już dorosłego i piekielnie szybkiego. Stał na skraju lasu, przy niewielkiej polance, na środku której znajdowało się potężnych rozmiarów mrowisko. Uchaty zwierzaczek stał wyprostowany na tylnych łapkach, strzygąc uszami na prawo i lewo, spodziewając się czegoś. Zwierzęcy instynkt kazał mu rozejrzeć się uważnie, gdyż mogło zbliżać się niebezpieczeństwo. Taru było jeszcze niewidoczne, nie odróżniało się w ogóle na tle brzóz, spod których nadciągało. Krok za krokiem, miaro i ostrożnie stawiając pokryte od spodu poduszkami łapy. Funeris stał jak posąg, nie ruszając się w ogóle. Wiedział, że jakikolwiek odgłos wydany przez niego może pokrzyżować plany jego zwierzęcemu przyjacielowi. Zając opuścił na moment głowę, wracając do skubania trawki. Sądził, że nic złego już się mu nie stanie. Mylił się. Wszystko działo się szybko, zbyt szybko. Taru wypadło zza drzew, rozgarniając na wszystkie strony listowie i mech. Ciało tworzyło idealnie smukłą i prostą bryłę, na końcu której balansował sprężysty ogon, pomagając zachować równowagę podczas biegu. Zając usłyszał wszystko o ułamek sekundy za późno. Zerwał się do karkołomnej ucieczki, odbijając się silnie tylnymi łapami. Thesaurus był już jednak tuż obok, dosłownie kilka metrów dalej. Puchacz odbił w lewo, chcąc zgubić napastnika, lecz ten zawrócił niemalże w miejscu, balansując ciałem i przecinając niewysoką trawę. Już znowu doganiał zająca, gdy ten wbiegł między drzewa. Zęby taru świeciły w przebijającym się przez korony drzew słońcu, chcąc capnąć swoją zdobycz. Jeszcze kawałek, jeszcze chwila.
Funeris poruszył się, postąpił kilka kroków do przodu. Jego zwierzak ruszył na polowanie, więc teraz nie musiał zachowywać się tak cicho. Przebył te kilkadziesiąt metrów między drzewami i wyszedł na polanę. Ujrzał wielkie mrowisko, na którym kłębiły się czerwonawe stworzonka. Setki, tysiące, dziesiątki tysięcy. O wiele więcej pod spodem, poza zasięg wzroku i wścibskich łap. Kolonia licząca miliony osobników. Miliony mrówek, które uwijały się jak w ukropie, pracując bez ustanku i znosząc zapasy dla rosnąc wciąż kolonii.
Coś upadło pod jego nogami. Poeta wzdrygnął się, odruchowo kładąc rękę na rękojeści miecza, lecz szybko pohamował się, widząc wychodzącego zza niego Thesaurusa z okrwawionym ochłapem wypadającym z paszczy. Cały szczęśliwy, machający radośnie ogonem, wił się wokół swojego pana, czekając na pochwałę. Funeris spojrzał mu prosto w czarne jak noc ślepia, wyciągnął prawą rękę i podrapał za uchem.

Ach te taru, tak szybko dorastają…



KONIEC.

Forum Tawerny Gothic

Dojrzewanie [wątek fabularny]
« dnia: 11 Lipiec 2014, 10:55:42 »

 

Sitemap 1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 
top