- Nathanielu! - wrzasnął, starając się przekrzyczeć odgłosy wskazujące wbrew zdrowemu rozsądkowi, że budynek zaczął się poruszać, czym wysoce rozwścieczył tuszę, która właśnie wszczęła typową karczemną burdę. Pewni ludzie mogliby ten obraz uznać za całkiem malowniczy. Problem Erica z docenieniem takiego punktu widzenia leżał jednak w fakcie, że znajdował się w samym środku kotłującego się chaosu.
- Przydałaby się mała pomoc! - tym samym otrzymał nagrodę całego uniwersum za najbardziej wyświechtany tekst na taką okazję. Niestety nie miał czasu by należycie nacieszyć się tym osiągnięciem. Przeszkadzało mu w tym dwóch bandytów z wysoce nieprzyjemnymi wyrazami twarzy i jeszcze mniej przyjemnymi sztyletami w dłoniach. Właściwie ten kadr również mógł zasłużyć na jakąś nagrodę, jednak umysł Erica był zbyt zajęty, by w tym momencie skrystalizować odpowiednio zgryźliwą myśl. Był jednak bezwzględnie pewny, że krzesło stojące obok może mu posłużyć dwojako. I z dwóch sposobów wybrał ten drugi. Mianowicie chwycił je za oparcie i cisnął nim w jednego z bandytów, powoli zmniejszającego dzielący ich dystans. Można wymienić trzy rzeczy, które się nie wydarzyły: a) krzesło nie rozprysnęło się na kawałki, b) bandyta nie runął na ziemię, c) kilkatysięcy kilometrów stąd Adamus nie golił się. Stało się coś zupełnie innego; zbir zasłonił się rękami i dość dotkliwie potłukł sobie nieokryte przedramiona. Kilka bolesnych drzazg również wchodzi w grę. Eric resztę uwagi skupił na drugim szarżującym przeciwniku. Sztylety w jego dłoniach stanowiły upierdliwy problem. Mógł nie nadążać z blokowaniem szybkich ciosów, ale z drugiej strony miecz dawał mu przewagę dystansu. Zamachnął się mniej więcej tak, by nadbiegający zbir musiał wykonać szybki unik, po czym cofnął się dwa kroki do tyłu i natrafił na czyjeś plecy. Na jego twarzy zagościł paskudny uśmieszek. Tymczasem drugi ze zbirów otrząsnął się już ze spotkania z arcydziełem stolarskiej sztuki użytkowej i najwyraźniej nie dopisywało mu samopoczucie. Podbiegł w stronę Erica i zamachnął się oboma sztyletami naraz. Ten przesunął się w bok, odskoczył dwa kroki do tyłu i pchnął w stronę złoczyńcy człowieka, z którym przed chwilą stykał się plecami. Obaj runęli na podłogę potykając się o przewrócone krzesło. Przypadkowy człowiek z karczmy prawdopodobnie dorobił się kilku nowych blizn, ale sumienie Erica zdawało się nie mieć żadnej opinii na ten temat. Szczególnie, że kompan złodziejaszka wygrzebującego się spod grubego cielska na podłodze już szarżował w jego stronę. Jormungand chwycił miecz oburącz i machnął potężnie na odlew. Ostrze pozostawiło w ramieniu przeciwnika krwawą bruzdę, ale ten w ferworze walki nawet tego nie zauważył i oburącz pchnął w stronę piersi Erica. Rozochocony mężczyzna ułożył miecz równolegle do swojej klatki piersiowej, chwytając go za rękojeść i płaz ostrza. Zablokował cios przeciwnika poprzez podważenie całą powierzchnią broni jelców sztyletów. Obaj mężczyźni padli na podłogę siłując się w śmiertelnym uścisku. Obok szurały buty innych walczących. Pozostawanie zbyt długo w pozycji poziomej groziło odbiciem jednej z podeszw prosto na twarzy. Eric odepchnął zbója na bok, przeturlał się i wstał, rozglądając się ze zdezorientowaniem.