Widząc niefortunny bieg zdarzeń, wiedziałem że medyka tak szybko nie odwiedzę jak zaplanowałem. Odłożyłem katanę na miejsce i chwyciłem za sztylet. Nie rezygnując, spojrzałem na bandziora. Też był ranny, miał rozcięte udo. Ująwszy sztylet mocniej w lewej dłoni, zawierzyłem swoje życie, temu kawałkowi metalu. Kostur miał większy zasięg ale jedną ręką kosturem nic bym nie zdziałał. Bandzior zaatakował od góry, ja jedynie zdążyłem się uchylić, po czym zrobiłem szybki krok w przód i ciąłem w bok mężczyzny. Długość sztyletu miała swoje zalety. Pozwalałą na szybsze i zręczniejsze manewry niż miecz. Starałem się być jak najbliżej bandziora. Tak, że gdyby on chciał zaatakować musiałby się cofnąć. Potem pchnięcie. Chciałem pchnąć sztylet między jego żebra aby zakończyć ten pojedynek, lecz mężczyzna uderzył łokciem w moją rękę, odbijając atak. Wpadłem na pewien pomysł. Szybko kucnąłem najniżej jak mogłem, by zmylić przeciwnika, po czym niemal wystrzeliłem rękę ze sztyletem, przed siebie, celując ostrze sztyletu w klatkę piersiową mężczyzny. Chwilę dłużej utrzymałem sztylet na miejscu, po czym wyciągnąłem i dl upewnienia się poderżnąłem mu gardło. Zacząłem się rozglądać gdzie podział się goblin. Powoli kierowałem się w stronę konia.