I tak Wam wesoło płynął czas... Jak zwykle skorzy do wyznań i opowieści, do podśmiechujek i innych krotochwil z każdą godziną popadaliście w lekkie zmęczenie. Wszak pierwsza to wasza podróż na wozie, pierwsza w życiu całym, a co tu dużo gadać, wyprawa również dla Was rzecz nowa. Elf do tej pory z postawą godną herosa sterczący na żerdzi z tyłu wozu teraz jakoś dziwnie wtulił się w szczeble wozu drabiniastego. Lutmir, od początku rozlewający swe zacne krasnoludzkie cielsko pośród oheblowanych desek teraz wydawał się jeszcze bardziej miękki i kosmaty (zapewne jak jego sny). Gorn, jak przystało na wielkiego wojownika, spał i chrapał przeraźliwie, nie ruszały go nawet wyboje. Tylko Adamus zachował resztki godności i zaśliniony drzemał oparłwszy się o Gordiana. I tylko ta ślina trzymała woźnicę przy zmysłach. A może to zwyczajna zapobiegliwość? Zapobiegliwie mogłoby być rozbić obóz. Albo jechać czym prędzej, nawet nocą po mało uczęszczanych szlakach? Przydałby się pewno jakiś mag czy inny kuglarz, ale pech chciał, że takiego na podorędziu nie macie to i trzeba radzić sobie w ten przykry, przyziemny sposób.