I oto na scenie, która może nie do końca była sceną, a zwykłą ulicą z beczką pod jedną z kamienic, pojawił się zakapturzony wieszcz. Czterech drabów, którzy go osłaniali pozostali w cieniu, a sam przepowiadający przyszłość wyprzedził ich i ruszył w stronę swojego podium. Mieszczenie ustępowali mu miejsca i przyglądali się z zaciekawieniem pomieszanym z zachwytem. Miny kupców natomiast były nieodgadnione. Handlarze byli lekko rozsiani dookoła, a najbliżej wieszcza stał krasnolud, który odganiał trio miotłą. Chwilę po zakapturzonym i jego obstawie pojawili się kolejni strażnicy. Teraz w sumie elfka naliczyła ich trzech, niziołek dwóch, a najwyższy z nich wszystkich wampir pięciu. Mundurowi rozglądali się dookoła, gotowi w każdej chwili opanować sytuację, choć ze względu na ich ilość pewnie nie byłoby to możliwe. Tłum się zagęszczał, a hałasy narastały.
Wieszcz wskoczył na beczkę i zgrabnie rozpoczął swój występ, gdyż ze względu na przyjrzenie się jego osobie osobliwa trójka inaczej nie mogła nazwać tego, co właśnie rozgrywało się na ich oczach. Gestem dłoni uciszył zgromadzonych i pełnymi patosu frazesami zaczął karmić gawiedź. Zadowoloną gawiedź, co trzeba dodać. Nie podawał żadnych konkretnych odpowiedzi. Mówił im o tajemnicach, jakie kryje przyszłość i o możliwościach ich poznania.
Dopiero po kilkunastu minutach takiego monologu, jako jeden z przykładów niepewności dnia następnego (zaraz za chorobami, humorami żon, dekretami królewskimi, rzezimieszkami atakującymi porządnych obywateli) podał zmiany cen na targu. A konkretnie zmiany cen żelaznych mieczy, którymi uczciwe osoby mogłyby się bronić przed niesprawiedliwością. Wampir, niziołek i elfka chyba już gdzieś słyszeli podobne informacje.