Kiedy otworzył okno musnął go miły wiatr - powiew wolności, do której jednak dzieliła go dość spora odległość. Nie mógł czekać i zastanawiać się dłużej. Wychylił się przez okno, mocno pochwycił niewielki parapet i z gracją wyskoczył przez nie. Siła szarpnęła za jego dłonie a pot wstąpił mu na czoło. Nie należał do najbardziej lekkich, a dodatkowo nie posiadał ogromu siły. Wyobraził sobie jak z hukiem uderza o ziemię. Nic takiego jednak nie nastąpiło. Machał przez chwilę bezradnie nogami, aż wreszcie znalazł dlań oparcie w niewielkiej wnęce. Jednak nie spadł! Choć nadal pocił się obficie, a dłonie poczęły mu się trząść. Popuścił parapet i wnękę. Powolny krok w dół i kolejne oparcie dla nogi oraz rąk. Przyspieszył więc cały proces schodzenia, a przy ziemi zeskoczył gładko. Uderzenie zamortyzował niezbyt finezyjnym przewrotem. Zabolały go ostro plecy i nogi, ale chyba żył. Puścił się biegiem w ciemniejszą uliczkę nie oglądając się za siebie.