- Spokojnie. Jest tutaj - powiedział spokojnie Sado, po czym podniósł płachtą z wozu, jednocześnie wyciągając miecz. Strażnik, widząc związanych i rannych ludzi, przeraził się.
- Nie martw się. Wkrótce do nich dołączysz. A potem spędzisz resztę życia w lochach Szwadronu Zagłady - dodał, szykując się do walki. Tym razem był spokojny. Po poprzedniej walce szaleństwo schowało się głęboko wewnątrz i najwyraźniej nie chciało wychodzić. Będzie miał spokój przez najbliższy tydzień.
Strażnik pierwszy ruszył do ataku. Nie zamierzał się cackać, od razu wyprowadził potężne uderzenie z ukosa. Sado spokojnie odskoczył i zakręcił młynka, prowokując wroga do kolejnego ataku. Strażnik warknął i rzucił się przed siebie. Skorzystał z tego samego ciosu, co nie było zbyt mądre. Białowłosy wtedy zaatakował z góry, odbijając miecz wroga w dół. Ostrze prawie wbiło się w ziemię, jednak strażnikowi udało się wyhamować prędkość broni. Sado miał dogodną okazję. Ciął od prawej, żeby przypadkiem wrogowi nie udało się jakimś cudem sparować uderzenia. Miecz przebił pancerz i uderzył w ramię. Ostrze uszkodziło mięsień, a następnie zostało wyszarpnięte z powrotem przez Sada. Strażnik wrzasnął z bólu, ale walczył prawą ręką, więc bezwładność lewej nie wpłynęła przesadnie na jego umiejętności. Problemem była sama rana i brak wyszkolenia strażnika w takich sytuacjach. Jego ruchy stały się bardziej nerwowe, nieprzemyślane. Próbował uderzać stale od góry, nie mieniał sekwencji ciosów. Jego ciosy były bardzo przewidywalne i wręcz nudne. Wreszcie Sado zablokował któreś uderzenie, krzyżując miecze.Potem pchnął sowim ostrzem do przodu, każąc cofnąć się przeciwnikowi. Ten niemal potknął się o leżący na ziemi kamień, ale szybko odzyskał równowagę. W tym czasie białowłosy ciął od dołu, prawie trafiając w klatkę piersiową. Strażnik ledwo uniknął uderzenia, cofając się instynktownie. Nim jednak zdążył podnieść miecz do kolejnego bloku, ostrze Sada szybowało już w jego kierunku. Miecz tym razem trafił w twarz, rozciął cały lewy policzek i przeciął ucho w pół. Strażnik wrzasnął i zaczął miotać bronią na prawo i lewo. Dowódca Szwadronu odskoczył, gdyż chaotyczne ruchy wroga mogły być niebezpieczne. Poczekał chwilę, odchodzą co jakiś czas w tył, gdy przeciwnik się zbliżył, aż wreszcie strażnik się zmęczył, a krew cieknąca po szyi go ostudziła. Potężnym ciosem wytrącił miecz z wiotkich już rąk wroga, a następnie położył go mocnym ciosem w plot słoneczny. Tak, to już było wszystko. Związał go jak poprzednich i wetknął na wóz, po czym przykrył płachtą. Niedługo powinna nastąpić zmiana strażników, więc wyśle list dowódcy straży dopiero po załatwionej sprawie. Teraz trzeba było wrócił do siedziby Szwadronu i uporać się z ładunkiem i przestępcami. Przywiązał przybyłe ze strażnikami konie do wozu, wsiadł na niego, chwycił za lejce i ruszył do swej organizacji.
walka sieczną 75%, akrobatyka.