- Nie mam drobnych, żulu. - odpowiedział starą mantrę. Wiedział, że po ich stronie stoi efekt zaskoczenia. Nie wydobyłby miecza. Już cięliby. Uczynił więc to, czego najmniej spodziewać się mogło w tej chwili. Z pięści błyskawicznie zdzielił jedną mendę w twarz. Chwycił go za szmaty i przesunął w bok, by w razie czego jego kompan uderzył w swego towarzysza, nie zaś Istedda. Odsunął się równie szybko i wyciągnął miecz z pochwy. Uderzył pchnięciem w bok przeciwnika, który w tejże chwile zdał sobie sprawę ze zmiażdżonego w łatwy sposób nosa. Ugodził go widać boleśnie, gdyż ten jął krzyczeć. Poprawił w drugi bok, płaskim dość cięciem, ale wyprowadzonym z siłą. Znowu zwiększył dystans kilkoma krokami w tył. Teraz pozostała walka jeden na jednego bez jakichś przewag, nie licząc wszak strachu, jaki być może towarzyszył oponentowi dawnej moczygęby. Istedd zablokował cięcie tamtego i odpowiedział tym samym. Ten również obronił się. Nastąpiła kolejna wymiana prostych cięć. W końcu jednak pozorując cięcie dość kulawo i mało sprawnie, ale pchnął przeciwnika w bok. Menda zajęczała, lecz po chwili ostrze miecza znowuż powróciło znacząc swój taniec na ciele przeciwnika krwawą bruzdą. Istedd uderzył drugi raz, poprawił również po raz trzeci. Tak tez upadł jego drugi oponent. Mężczyzna zaś rozejrzał się i ulotnił się. Nie chciał mieć kłopotów.