- Huh. – wyrzuciłem z siebie tylko. Po chwili na moich ustach znów pojawił się uśmiech szaleńca. Ten sam, który pojawiał się zawsze wtedy gdy robiłem coś głupiego, przy czym utrata życia jest naprawdę bardo prawdopodobna. Typowo sardoniczny uśmiech. – Dobra. Plan jest taki. Spróbuję wylewitować na niego tak jak robiłem to z innym smokiem. Ra. Tak jak proponowałeś. Ty i twoi ludzie zróbcie zamieszanie w szeregach wroga, niech nam nie przeszkadzają. Yaren i strzelcy, gdy tylko ruszę do ataku, wystrzelacie salwę w skrzydła potwora. Nie we mnie, błagam. Otomo. Jesteś liszem, więc każdy sposób w jaki unieruchomisz mi smoka, będzie niezwykle pomocny. Mortokineza wiele zdziałać może. Reszta łowców i Dyum, wy asekurujcie mnie. Strzały z łuku mogą być bardzo przydatne. – tu zrobiłem chwilę przerwy. – Dokładnie tak jak ta. – odwróciłem głowę zgodnie z lotem strzały wypuszczonej przez Adamusa. - Jazda.- odrzekłem i pobrałem sporą część energii magicznej. Szybko wzbiłem się w powietrze. Lewitowałem dużo i często, więc robiłem to bardzo sprawnie. Ułożyłem ręce wzdłuż tułowia i pomknąłem w stronę gada. W połowie drogi usłyszałem potężny huk. To grupa strzelców, wystrzeliła pierwszą salwę. Byli mistrzami w swym fachu, aczkolwiek bronie miały swój rozrzut i pomimo kul które trafiły idealnie w smoka, dziurawiąc mu skrzydła, pojawiła się też jedna zbłąkana kula, delikatnie gorzej wycelowana. Zahaczyła ona o zewnętrzną stronę mojej łydki, raniąc mnie w nogę, średnio dotkliwie, ale zawsze. Gadzina też nie była bezczynna i na przywitanie wypluła uroczą kulę ognia w moją stronę. Szybki unik, pomógł a o śmierć otarłem się kolejny raz. Plac był mały, bardzo mały, co ułatwiało mi pracę. Szybko dotarłem do smoka i chwytając ramieniem za jego róg, zawinąłem się i wylądowałem przy jego głowie. Czułem, że i Otomo starał się mi pomóc. Smok delikatnie się miotał, wyraźnie powstrzymywany siłą lisza. Bez tego także bym sobie nie poradził. Szybko dobyłem miecza i wepchnąłem pod łuski smoka w okolicach głowy. Teraz znałem się na smokach bardzo dobrze. Sam zabiłem kiedyś jednego własnoręcznie. Tu miałem całą drużynę do pomocy. Smok zawył niemiłosiernie, a w jego brzuch pomknęła piękna seria strzał łowców. Objąłem gada mocniej nogami i przytrzymałem się wbitego miecza. Wyciągnąłem lewą, demoniczną dłoń przed siebie, ukazując rozpromienione ramie. ÂŚwieciło bardzo jasno, a pomiędzy załamaniami tkanek przeskakiwały wyładowania elektryczne. Jeden impuls i w stronę drugiego smoczego oka pomknął potężny piorun, raniąc dotkliwie. Potwór zawył kolejny raz, ciskając jednocześnie kulami ognia gdzie tylko mógł. ÂŚlepy był niemal równie niebezpieczny. Wiedziałem, że i Otomo nie będzie go trzymał w nieskończoność, wszak bestia była bardzo silna. Poczułem porządną porcję adrenaliny i mobilizacji. Wyrwałem ostrze z jego skóry i odbiłem się mocno nogami, lądując na środku głowy. Błyskawicznie dobyłem różdżki i skierowałem ją na miecz – IGOI – to uczucie było przecudowne. Zawsze gdy klinga mego miecza płonęła, napawało to mnie dodatkową siłą. Szybko ująłem rękojeść miecza oburącz i wbiłem w głowę smoka, tam gdzie przewidywałem obecność mózgu. Chyba trafiłem, bo ten zacharczał siarczyście i splunął krwią. Teraz rozpocząłem swój taniec śmierci. Wyrwałem miecz i wbiłem po raz kolejny. Znowu i znowu. Ciąłem wszędzie tam, gdzie nadarzało się odpowiednie miejsce. Zacząłem schodzić delikatnie w dół. Zebrałem ponownie w sobie całą możliwą energię magiczną, pozostawiając tylko rezerwy by nie zemdleć. Ponownie zacząłem lewitować. Szybko podleciałem pod szyję potwora i wbiłem ostrze, które po chwili pociągnąłem do góry. Krew bryznęła mi prosto w twarz. Smok mnie tym razem nie oszczędził. Potężnym, agonalnym ciosem łapy, uderzył w mój bok, zbywając mnie niczym natrętną muchę. Pod wpływem tak silnego uderzenia, odleciałem w stronę towarzyszy. Leciałem bezwładnie, dopiero pod koniec udało mi się wyhamować lot na tyle, by nie zabić się przy lądowaniu. Uderzyłem o ziemię z hukiem, turlając się jeszcze przez kilka metrów. Od tak silnego ciosu, poszło mi przynajmniej pięć żeber, a przy „lądowaniu” chyba zwichnąłem kostkę. To jednak nie było ważne. Na zakończenie krasnoludzcy strzelcy oddali jeszcze jedną salwę, dobijając smoka ostatecznie. Wiedziałem, że znów się udało. Znów mi się kurwa udało.