Ptaszki ćwierkały, a trawy szumiały. Za górami, za lasami, za dolinami. Ale to jeszcze nie teraz.
Tętent końskich kopyt zagłuszał śpiew ptaków, a szum zieleniny był praktycznie nie wychwytywany przez elfie uszy, które zasłonięte były teraz przez gruby szal. Karosz dosiadany przez dziewczynę dawał z siebie wszystko, jakby przewidując, że niedługo jego praca się zakończy. Może to coraz zimniejsze powietrze, może to widok gór, a może to tak naprawdę była kobyła posiadająca niezłą intuicję. Kto wie. Jednak Ziutek, gdyż tak nazwało go jakieś dziecko w osadzie, przez którą Nuda przejeżdżała, się nie mylił. Elfka zatrzymała karosza, zsiadła i rozejrzała się dookoła. Ciemny, gęsty las. Zostawić konika tu nie chciała, a Ziutek nie był najbystrzejszą istotą, więc kto wie, czy dobrowolnie nie trafiłby w szpony jakiegoś potworka. Obróciła go i klepnęła w zad, licząc, że leniwe zwierzę się ruszy. Nic z tego. Ponownie lekko go uderzyła i nie czekając opatuliła się mocniej szalem i ruszyła ścieżką w kierunku zimnej i nieprzyjaznej krainy.
Po tysiącach zgrzytnięć zębów, kilku odmrożeniach i milionach pięknych płatków śniegu na włosach elfka zobaczyła zarys swego celu. Przynajmniej tak jej się wydawało. Wprawdzie wychowała się w lesie, ale płeć zobowiązuje i prawa z lewą mogą się mylić, a północ z południem to już tym bardziej. Postąpiła jeszcze kilka kroków i dostrzegła pochodnię wbitą w ziemię. Czyli jestem blisko. Ja już nawet nie chcę chleba i igrzysk, ale ogniska! Przyspieszyła, poprawiając miecz przy pasie.