Darlenit
Czarnoskóry adept udał się zatem na posterunek. Dziwnym było, że nie poszedł tam od razu, w końcu było to miejsce najbardziej oczywiste. Tutejsza milicja musiała zostać powiadomiona o zaginięciu. Droga na posterunek zajęła maurenowi kilkanaście minut. Po drodze, tego że uliczki miasteczka były swoistym labiryntem, adept nie zgubił się. Cóż, w końcu nazywał siebie "tropicielem". Coś to musiało dawać. Posterunek milicji okazał się budynkiem, co było doprawdy szokujące. Co więcej, budynek ów był mniejszy od przeciętnej karczmy, lecz zbudowany został dość solidnie - z kamienia. Z zewnątrz można było stwierdzić, że posiada piwnice, gdzie znajdują się cele. Pozwalały się tego domyślić grube kraty widocznie nad brukiem. Szczelina nimi wypełniona była wąska, więc nikt nie miał szansy przez nią się przecisnąć, nawet po wyłamaniu krat. Pytanie zatem się nasuwa "Po co wbudowano te kraty?". Odpowiedź była oczywista i powiedział by ją każdy pracownik tego, jakby nie patrzeć, urzędu. A brzmiała ona "Tradycja!"
Mauren wszedł zatem na posterunek. O dziwko żaden strażnik nie stał przed wejściem. Wewnątrz budynek nie prezentował się zbyt okazale. Pomieszczenie do którego wszedł adept zdawało się być swoistym połączeniem korytarza, poczekalni i gabinetu. Zawierało kilka drzwi, prowadzące do innych pomieszczeń, co było cecha korytarzy. Stały w nim krzesła pod ścianami, co charakteryzowało poczekalni. Zaś przy przeciwległej ścianie korytarzo-poczekalnio-gabinetu stało biurko, za którym siedział jakiś mężczyzna. Cecha gabinetu. Gdy człowiek usłyszał kroki Darlenita, podniósł głowę. Był to mężczyzna w średnim wieku. Siwiejące włosy zdradzały pracę w nieustannym stresie, co potwierdzała twarz pokryta zmarszczkami. Symbole na uniformie informowały, ze jest on dowódcą tego posterunku. Jego mina zaś zdradzała niezadowolenie z widoku gościa.
- Karczma jest nieco dalej. - warknął i wrócił do przeglądania papierów na biurku.
Diomedes
Tymczasem na Diomedesa została rzucona pogarda. Mężczyzna nie był chyba zachwycony tym, że po pierwsze, nowicjusz przez dłuższą chwilę stał jedynie i gapił się skretyniałym wzrokiem, a po drugie, nie podziękował. Wąsacz odszedł więc, nie zaszczycając Diomedesa spojrzeniem. Jednak jego informacje okazały się właściwe. Po krótkiej wędrówce po uliczkach miasteczka, chłopak odszukał cel swego życia - karczmę! Szyld z napisem "U Harwina" wisiał nad drzwiami prowadzącymi do budynku, który był zaskakująco mało obskurny. Z wewnątrz dochodziły odgłosy sugerujące liczne rozmowy, oraz tęgie picie piwa. Po wejściu do środka okazało się, że wstępne przypuszczenia okazały się prawdziwe. Po pierwsze, karczma była całkiem przytulna i porządna. Daleko jej było do brudnych lokali, gdzieś z mrocznych alejkach w okolicach portów, które zwykle się kojarzą z nadmorskimi tawernami. Po drugie, prowadzono tutaj liczne rozmowy. Wiele stolików było zajętych i przy każdym z nich ktoś z kimś o czymś rozmawiał. Stolików zaś było około piętnastu. Po trzecie, goście tego przybytku pili piwo. Wystrój tawerny był dość typowy. Po jednej stronie znajdowała się długa lada, za którą karczmarz wycierał szmatką szklankę. Stoliki zajmowały pozostałą część sali. Obite drewnem ściany zdobiły elementy nadające morski klimat. Suszone rybie łby, całe ryby, koła sterowe... pod sufitem wisiała sieć rybacka.