//Biorę Ociana, bo ma problemy z netem.
- Tak. To ewidentnie dracoński chram. Widocznie ta świątynie nie miała w tym wymiarze wagi tak wielkiej, jak Piąta ÂŚwiątynia w naszym świecie. Ruszajmy - rzekł Gunses. Odszedł do ściany. Wyjął miecz i trzymając go nisko w prawej ręce ruszył w czeluść wyjścia. Zapach bagna był silny. Wampir miał świadomość, że Wampiry nie znoszą wilgotnych miejsc, więc czemu świątynia stoi tutaj? W miejscu gdzie unosi się zapach mokradeł? Korytarz którym szli był prostokątny i dość przestronny. Nie było tutaj żadnych rozbitych czy spróchniałych mebli, ani narzędzi. Były płaskorzeźby i postumenty, na których stały puste czary. W dawnych czasach w tych czarach huczał pewnie ogień oświetlający ten korytarz. Teraz jednak wszytko spowijał kurz.
Korytarz opadał w dół, a podłoga tworzyła schody, których stopnie były długie na dwa metry. Po bokach nie było żadnych drzwi ani przejść. Dobiegł nas powiew o zapachu wody i wodorostów oraz intensywny zapach lasu. Kilkanaście metrów przed nami zauważyliśmy wyjście. Kiedy dotarliśmy do niego ujrzeliśmy obraz świata...
Była noc. Dość jasna, rozświetlona światłem dwóch księżyców ukazujących swe srebrne oblicze wysoko nad ziemią. Niebo usiane było gwiazdami, konstelacje tak różne od naszych. Staliśmy na schodach prowadzących w dół. To była dracońska piramida schodkowa. Po bokach tej, z której wyszliśmy, przylegały dwie mniejsze, zapewne dawne domy mieszkalne czy magazyny. Przed nami rozciągał się plac. A w zasadzie, mogliśmy się tego domyślać po prawie idealnym okręgu wytyczonym przez gigantyczne drzewa. Okrąg ten był dużo mniej zarośnięty, głównie przez krzewy. I był cały zalany wodą. Widzieliśmy wystające i popękany komuny, wyłaniające się ponad powierzchnię wody zrujnowane krużganki i altany. Z naszej piramidy prowadził kamienny most. W kilu miejscach był jedną ze stron zapadnięty. I był tam las.
Las którego drzewa miały wysokość około 300 metrów. Las, którego kwiaty i liście barwiły się w nocy różnymi kolorami. Liany wytwarzały jasnozielone stłumione światło, liście mieniły się od zielonego, po niebieski kolor. Znaczną większość stanowiły rośliny, które nie wytwarzały światła, ale i tak dzięki tym rzadkim, które świeciły las był dość dobrze opromieniony. I wiedzieliśmy jedno. Było tam życie.
Ptaki, to pierwsze co dobiegło do naszych uszu. Odmienne ćwierkotanie nachodziło na siebie. Jedne wesołe, inne tajemnicze. I spokojne, pełne gracji melodie. Tak, las żył. gdzieś daleko odezwało się coś dużego. Ryk należał niby do byka, niby do jelenia. Niósł strach.
Ruszyliśmy stopniami schodów. I wtem usłyszeliśmy krzyk drapieżnego ptaki, rozległ się ostry, przenikliwy wrzask, świdrujący w uszach. Niby rysa metalu o metal. Usłyszeliśmy go nad sobą. Odwróciliśmy się w jednej chwili. To co oderwało się od jeden z półek dracońskiej piramidy, okrążyło nas wrzeszcząc, jednak uznawszy, że nie ma szans w walce z taką drużyną czym prędzej odleciało w las i znikło nam z oczu...