Momo wziął butelkę miejscowej gorzałki, po czym usadowił się w jednej z wyplatanych z wikliny sof, stojącej przy brzegu tarasu. Z lekkim uśmiechem przysłuchiwał się licytacji kompanów, nęconych myślom o łatwym zarobku, przy okazji podziwiając wielkość i piękno nieznanej mu dotąd kultury. Przystawił butelkę do ust i pociągnął kilka zdrowych łyków. Trunek okazał się niemal równie wspaniały, co krzątające się po tarasie dziewki o ciemnej karnacji, za którymi mimowolnie wodził co chwilę wzrokiem.
Nagle uwagę elfa przyciągnęła arena, z której dobiegł dźwięk upadającego na ziemię miecza, poprzedzony głośnym szczękiem zderzających się ze sobą ostrzy. Jeden z przepasanych żółtą opaską gladiatorów, pozbawiony broni, zgrabnym ruchem uniknął mknącego w jego stronę ostrza, po czym wyprowadził cios pięścią, odrzucając swego przeciwnika do tyłu. Szybko sięgnął po swoją broń, jednak nim zdążył jej dobyć otrzymał potężny cios w głowę. Walka skończyła się.
Momo miło spędzał czas, nie myśląc nawet o celu tego wyjazdu, kiedy nagle na tarasie pojawiło się kilku dziwnie odzianych ludzi. Jeden z nich rozpoczął rozmowę z królem. Elf nie musiał przyglądać mu się zbyt długo, by zorientować się, że jest to sam Maneb. Zaczął przysłuchiwać się ich rozmowie.